graphics CC0
Tomasz Kucina
Sobota w stolicy nocnych aparycji –
(powaby międzywojnia – poemat liryczny)
…
… a pan prezydent Mościcki jak zawsze szykowny
w wysokim błyszczącym kapeluszu
w lakierkach i białych rękawiczkach
życie Warszawy to urocze teatrum
na balu mody w Hotelu Europejskim
Loda Halama zostaje królową nocy
a cudna Nina Andrycz wychodzi w asyście
autorów dramatycznych
w sobotni wieczór
posrebrzany księżyc podświetla motylki i krawaty
bawidamków z żurnali
uśmiechających się
z przeszklonych witryn
do fildekosowych pończoch
naciągniętych na damskie nogi manekinów
plastikowych emancypantek
sztywne atrapy od obcego testosteronu
fingują chłodny syntetyk
dokując z profilami przechodniów
z precyzją szwajcarskich zegarków
a męskie polimery ożyły całkiem nie na serio
całuśni przystojni lekko dramatyczni
w dłoni z jedwabną chusteczką
suszą zęby
do żelatynowych autochromów
z fabryki braci Pawelskich to vis-a-vis
– zakład ajentów i fotografii kolażu –
literalnie
pozdrawiają
swe sztuczne baronessy
zakurzone w przeszklonych gablotach imidżu
potencja Warszawki
mentalnie zmierza do Sieradza
gdzie imć
Antoni Cierplikowski zwany królem golarzy
tnie jak idzie młode dziunie na chłopczyce
to mecenaski sztuki
napoleonki ondulacji
powabnie wyginają
ciała w kuszących pozach francuskich
w sukniach wyszywanych cekinami
puszczają zalotne oczko
do namierzonych
i niedojrzałych emocjonalnie kochasiów
cudowne – drastyczne i dziobate
ciągną tłumnie do Warszawy
mozolne – perfidne niedostępne
silikonowe syrenki – od pasa w dół
w małej czarnej
od Coco Chanel – niedopite
dzisiaj wieczorem
stolica lirycznie wzruszona
ma własne Suchodolskie i praktyczne panie
poetów nawiedzonych nagabują metresy
malarze malują je oczami
rzeźbiarze stroszą dłuta
warszawscy matematycy obliczają
prawdopodobieństwo upojnej nocy
młodsze zadziorne pokolenie
oddane sprawie w dziele ruchu
schodzi po schodach rewii w marabutach
z bakelitowych odbiorników
nam gra
na patefonach
Warszawa Mieczysława Fogga
baryton i tango Milonga
cóż
sport to taniec czasami dance macabre
kolejny
stołeczny napalony amator mikstów
rozmyśla w loży o „La Divine”
o Susan Lenglen w minispódniczce
rozkraczonej przypadkiem
na korcie tenisowym Legii
robi się późno
noc oparem grawituje z mgłami
przymyka rzęsy
opada pudrem w zaułkach
i ciemnych bramach
migocze brylantyną
z męskiej pomady rozgrzywia z przedziałkiem
chytre lisie futerka
obłych dekoltów
kto wie?
Natali- u Gałka jest już może latarnią?
nie ważne i pozorne!
owalny plafon podświetla ulicę apaszów
ich lica
w aluminiowych felgach
chevroletów buicków i opli – lśnią
umięśnieni modele w pilotkach
z bukietami róż
za nimi
nastrojowi anty_apologeci
wierzący w masyw plastycznego ciała
to modni panowie w sile wieku
wychodzą jeden po drugim
z domu mody Bogusława Hersego
na ulicy Marszałkowskiej
w szyby okien
tej ogromnej kamienicy przepychu
czasem stukoczą gołębie z…
paryskim przekąsem i… z klasą
jadą parami do nieba
windy szybują po piętrach
budynek ogrzewa własna elektrownia
w tym sobotnim śnie świat nagle zawirował
a noc zagląda
do czarnych garniturów płaszczy i peleryn
podszywając się w słodycz
jakoby
Jadzia Smosarska z Jurkiem Pichelskim
na Starówce
w pragnieniu życia ulicznym
bohema – zarodkiem sztucznego aromatu
maklerzy to Arsen Lupin
cechują naszyjniki i kolie
zapach szklanych ogrodów
poddusza spelunki
znów
czulą zmysły noski z pasmanterii
białe kwiatuszki w butonierkach
dyplomatycznych marynarek
wszystko tu perfekcyjne i dopasowane
nieco sztuczne – lecz piękne
bo Rzeczpospolite – biało-czerwone
to kocham szczerze – chcę w nadmiarze!
w teatrach operach i rewiach
raz różowo a raz niebiesko
girofle-girofla
oniryczna tancerka blenduje pierś z kolorem
po scenie w walcu wirując
z ambitnym przystojnym danserem
życie filuje gdzie się da
sumptem protokołów
wyraziste w metaforach i metamorfozach
pozorne!
gdzieś na balach jedwabiu
dziewczę z Milanówka wychodzi z kokonu
przeobrażając się w motyla
i wręcza
bukiet kwiatków pani prezydentowej Mościckiej
tiulowe szale „relief kali” pachną mimozą
w tropiku widowni
szyldkret w alabastrowych sukienkach
kwitną z brokatowym cyklamenem
rankiem wkładane – przez głowę
nocą zadzierane – do góry
krzyczą rozporkiem z żeńskiej części widowni
w mniemaniu młodszych panów
ubranych nieco jaśniej
bo na szaro – kobieta tchnie namiętnością
i nie ma nic z szarości
lecz nawet dla samczej wiary
świat to zasady
puder plus szminka
lusterko w torebce
staniki ich kobiet są melodią dress code
stolica tętni i o tym opowiada
ci panowie
snują klasycznymi uliczkami
z melodii i natchnienia
komunikują w prezencji i aparycji
mężczyźni zbratani z klezmerami
grającymi do kotleta
saksofonów rytuał
niesie song po zaułkach
panowie tak melodyjnie atrakcyjni
co któryś i kolejny przysposobiony
w filcowy homburg
przywieziony z Hesji z jedwabną tasiemką
nad podwiniętym rondem
odsztyftowani doktoranci uniwersytetów
polityczni łowcy awansów
topazy savoir-vivre’u
kłaniają się przechodniom
z wyuczonym wdziękiem mizdrzą do ślicznych kobiet
tak całkiem wrażeniowo i romantycznie
stolica kwitnie pod następnym kapeluszem
chojracy przy kinie jak Wagnera „golemy”
z Gustava Meyrinka
w pospolitych fedorach
rondo uchylasz wskazującym palcem
kikujesz zimno i marszczysz czoło
do zjawiskowej kokietki
ze Śródmieścia lub Woli – jest prawie twoja! 😉
—